O mnie

Moje zdjęcie
Czytaj to co piszę, ja kryję się za słowami.

"Dużo Szaleństwa, więcej Grzechu" E.A. Poe

"Jeśli cnotliwą postać może przybrać diabeł, no, to panowie, macie go przed sobą." John Webster

piątek, 23 sierpnia 2013

Halloween w sierpniu? Czemu nie!

Antologia 
"31.10 Halloween po polsku"
Wydawnictwo:  Self Publishing

ISBN: 978-83-272-3303-5
Data wydania: 2011
Miejsce wydania: nie dotyczy - ebook


"– No dobrze, potwory, krew, klony-ludojady, to wszystko rozumiem... to mogę zrozumieć! – rzucił do żony, która zmywała mopem podłogę. – Ale dlaczego nie działa mój osobisty komputer!? To jest naprawdę straszne!"

Cóż, nie pamiętam kiedy tyle męczyłam jakąś książkę. Zaczęłam czytać w Halloween zeszłego roku, a skończyłam... dwa tygodnie temu. Wracałam do niej co jakiś czas, szybko jednak szła w odstawkę. Chyba od początku wiedziałam, że tak będzie. Choć nigdy tego nie robię, czytając robiłam sobie notatki na temat tego, jakie wrażenie robiły na mnie poszczególne opowiadania - i całe szczęście, bo po niemalże roku nie pamiętałabym prawie nic.
Będąc już po lekturze, mogę powiedzieć, że podoba mi się inicjatywa wydawania takich zbiorów opowiadań. Mimo, że historie pisały osoby nieznane, poziom niektórych pozytywnie zaskakiwał. Niektóre jednak były wielkim rozczarowaniem. Ogólnie mówiąc, poziom nierówny.
Do najlepszych opowiadań zaliczyłam: "Historia z bukietem w tle", "Tajemnica Albionu", "Confessio" czy "Noc żywych awatarów". Niektóre, takie jak "Żarłoczne lodówki" czy "Ostatnia relacja na żywo" wypadły bardzo kiepsko. Niektóre są śmieszne, a niektóre tylko chcą za takie uchodzić, niestety bezskutecznie. 

Kilka z nich mogłoby się naprawdę wydarzyć, inne są abstrakcyjne i zupełnie oderwane od rzeczywistości (czy ktoś na przykład ryzykowałby życie dla swojej teściowej? No way! ;)). Nie brak tutaj też infantylnych opowiadań, ani nawet takich, które udają "wysoką literaturę". Jednym słowem "Halloween po polsku"  jest zbiorem zróżnicowanym.
Kilka razy zamiast bać się, śmiałam się w głos - pół biedy, jak było to zamiarem autora, gorzej gdy intencje były zgoła inne. Opowiadanie "Sekta" przyjemnie kojarzyło mi się humorem z moim ulubionym Wędrowyczowym wiejskim podejściem do życia. Stylizacja na gwarę dodała historii smaczku, uśmiechnęłam się nie raz. Tutaj fragment (co prawda mało tej stylizacji, ale odpowiednia jak dla mnie dawka absurdu):


"– Napiszemy, że mamy tu księdza z siusiakiem, a nauczycielka o duchach uczy! Niech biskup wie! Telewizja do nas przyjedzie!
– Co ty opowiadasz? Ksiądz siusioka? A po co mu?
– Hela, Bóg mi świadkiem, że ci prawdę gadam. Widziałam jak podkasał kiecę i sikał. Tak jak prawdziwy chłop!
– Stenia, ty nie bluźnij! Nasz ksiądz to dobry człowiek, a ty takie rzeczy gadasz!
[...]
– Jakem żyję nie słyszałam, żeby ksiądz miał siusioka."
 "Sekta" A. Turzyniecka

Podsumowanie

Jeżeli chodzi o "straszność" tych opowiadań, to nie ma co się spodziewać niczego wielkiego. Są przyjemne, czasem interesujące, bywają zabawne, ale nie straszne. Pojawiają się moje ukochane wiadra krwi (i to dosłownie: "Po drodze wylali jeszcze na siebie wiadro krwi, które ktoś postawił na cembrowinie studni."), ale miłośnicy gore też tak naprawdę nie mają za bardzo na co liczyć. Jednak jak na debiuty,  historie są całkiem, całkiem. Wiem, że pojawiła się kolejna część, ale nie jestem przekonana, czy skuszę się na lekturę, w obawie, że będzie musiał minąć kolejny rok, zanim znowu skończę czytać. Ogólnie to nie będę zachwalać  całej antologii, ale możecie zerknąć na kilka wcześniej wspomnianych opowiadań, może coś przypadnie Wam do gustu (aczkolwiek nie namawiam też jakoś zbyt gorąco ;))
Moja ocena to 5 (uzbierało się tyle, za humor i kilka fajnych klimatycznych opowiadań i niezłe ilustracje.)


A na koniec scena, która też wpadła mi w oko:


"Stojąc już przed domem, dostrzegł, że z cmentarza ciągną w kierunku osiedla domków jednorodzinnych, wśród których była i jego willa, watahy tych świeżo wskrzeszonych pojebów. Najbardziej przeraził go widok łanu kukurydzy, rojący się wprost od żywych trupów. Ich ślepia świeciły na czerwono, a wielkie łby wystając ponad żółte kolby, kołysały się leniwie w lewo i w prawo. [...] Szatan, patrząc na niego, wyciągnął iPhone’a i coś wpisał, potem kliknął i schował go. W tym momencie Kolender dostał sygnał sms-a. „Lucyfer rulez”."

A tutaj taki bonus:

5 komentarzy:

  1. Ogólnie unikam selfpubów, bo jakoś nie chce mi się wierzyć w ich jakość, choć jestem w stanie wyobrazić sobie, że raz na jakiś czas trafi się coś godnego uwagi. Może więc dałbym kiedyś szansę, ale raczej nie teraz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie no, jak ktoś ma świetny warsztat i świetną powieść, i wyda ją sam, to nadal pozostaje świetna. Ale na ogół świetną rzecz prędzej czy później wydałoby jakieś wydawnictwo. Zatem często gdy ktoś wydaje siebie sam, to znaczy, że nie jest to najwyższa jakość. Nie mówię, że zawsze, nie chcę tu nikogo szufladkować, czy nazywać wszystkie selfpuby marnymi książkami. Absolutnie nie. Tylko, że sam jednak częściej wolę poświęcić swój czas na coś innego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za wyjaśnienie, zgadzam się w 100% :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie przepadam za opowiadaniami, a jeszcze zbiór, gdzie autory pisali pod temat... E, nie.. rozumiem Twoje odczucia :)

    OdpowiedzUsuń